Strona:PL Balzac - Stracone złudzenia.djvu/330

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pieszo, odparł.
— I tak trzeba pieniędzy na życie i noclegi. Gdybyś pan robił dwanaście mil dziennie, potrzebowałbyś przynajmniej dwudziestu franków.
— Będę je miał, odparł.
Wziął ubrania i wykwintną bieliznę, zostawił jedynie to co ściśle potrzebne i udał się do Samanona, który ofiarował pięćdziesiąt franków. Błagał lichwiarza aby dał przynajmniej tyle ile trzeba na opłacenie dyliżansu, nie mógł go zmiękczyć. W napadzie wściekłości, Lucjan pobiegł jak stał do Frascati, spróbował szczęścia i wrócił bez grosza. Kiedy się znalazł w nędznym pokoiku, poprosił Berenice aby mu dała szal Koralji. Z kilku spojrzeń, zwłaszcza gdy Lucjan przyznał się do nieszczęśliwej gry, zacna dziewczyna zrozumiała zamiar nieszczęsnego poety: chciał się powiesić.
— Czy pan oszalał, panie Lucjanie? rzekła. Idź się pan przejść i wróć o północy, postaram się o pieniądze; ale idź pan na bulwary i nie zapuszczaj się ku Wybrzeżu.
Lucjan przechadzał się po bulwarach, ogłuszony boleścią, przyglądając się ekwipażom, przechodniom, czując się sam, mały, w tej ciżbie Paryża która wirowała smagana tysiącem interesów. Oglądając myślą brzegi Charente, uczuł pragnienie rodzinnego szczęścia; uczuł jeden z owych błysków siły, zwodzących wszystkie te wpółkobiece natury, nie chciał dać za wygraną, nim nie wyleje serca na łono Dawida i nie zasięgnie rady trojga aniołów które mu pozostały. Wracając, ujrzał Berenice, odświętnie wystrojoną, rozmawiającą z jakimś mężczyzną na błotnistym bulwarze Bonne-Nouvelle, gdzie wystawała na rogu ulicy de la Lune.
— Co ty robisz? rzekł Lucjan, przerażony podejrzeniami jakie powziął na widok Normandki.
— Oto dwadzieścia franków, które mogą mnie kosztować