Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.

— Myślimy o tem — rzekł — i o wielu innych możliwościach. Ażeby więc choć trochę wojska odciągnąć z miasta, pojedziemy... dziś...
— Co?... dziś?... — odezwało się kilka głosów.
— Pojedziemy dziś... zaraz... do lasów za Słomianki. Będziemy strzelać w powietrze... zaczepiać podróżnych... słowem — zrobimy alarm... Wtedy komendant musi urządzić obławę w lasach. A gdy zbierze się tam trochę wojska, my wrócimy do miasta i...
— Pójdziecie do kozy — szepnął Jędrzejczak.
— Nie!... zdobędziemy kasy... — odparł Linowski.
— Albo zginiemy — dodał Świrski.
— Winszować!... — jęknął Soliter.
— Na wojnie ktoś musi ginąć — odparł Świrski. — Czy zresztą nie każdy z nas jest na to przygotowany? A teraz... należycie do wyprawy?...
— Rozumie się! — zawołał Linowski.
— On się jeszcze pyta! — dorzucił Lisowski. — Tylko durnie i tchórze...
— Tchórz, to ja... a dureń, to ty, Lisku! — rzekł Jędrzejczak.
— Głupi jesteś.
— Taką rzecz wypadałoby gruntownie obmyślić — wtrącił Soliter. Usta mu drżały.
— Już obmyślono — wtrącił Chrzanowski. — A teraz zobaczymy, kto pójdzie.
— Wszyscy! — zawołał Lisowski.
— Nie rycz, ty ośle!...
— Bardzom ciekawy: kto obejmie dowództwo? — odezwał się Starka.
Twarze były rozpalone, oczy błyszczące, głosy chrapliwe.
— Pamiętajcie, żeśmy zobowiązali się... już zobowiązali się! — rzekł Linowski.