Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/063

Ta strona została uwierzytelniona.

— Lepiej na tem wyjdziesz, jeżeli, zamiast kokietować profesora, będziesz słuchała lekcyj.
— A, także mnie znasz!... Wasza fizyka ani algebra nic mnie nie obchodzą, ale kokietować kogoś muszę, choćby Dębickiego. Zobaczysz, jak będzie na mnie słodko spoglądał, co chyba do rozpaczy doprowadzi Adę.
— Czy ty możesz tak mówić o Adzie? — odparła Magdalena. — Ona, biedactwo, tak ciebie kocha...
— Piękne biedactwo, miljonowa panna!...
— Ale ona nie wyjeżdża zagranicę dlatego, ażeby dłużej być z tobą.
— Niech mnie zabierze, to będzie ze mną jeszcze dłużej.
Madzia klasnęła w ręce z radości.
— Ona o tem tylko marzy! — zawołała. — Jeżeli zechcesz, pojedzie choćby jutro, każdej chwili...
— A tymczasem czeka, ażebym ja ją prosiła. Tego nie zrobię. Moje towarzystwo jest przynajmniej tyle warte, ile dochody panny Solskiej.
— Helu — mówiła Madzia, ściskając ją za ręce — widzisz, jak ty nie rozumiesz Ady. Ona sama poprosiłaby ciebie, ale nie śmie, boi się, ażebyś się nie obraziła...
— Cha! cha! cha!... a czemże się tu obrażać? Przecie pieniędzy na podróż mama nie odmówi, chodzi tylko o okazję i przyzwoitą opiekę. A że opiekę da mi panna Solska i jakaś tam jej ciotka, więc ja zależę od nich — i dlatego — one powinny wystąpić z propozycją. Ach, wyjadę zagranicę!...
— Jeżeli tak, to sprawa skończona — rzekła Magdalena. — Ada poprosi cię... Tylko, Helu, wstąp do niej na chwilę, ona tak tęskni za tobą.
Panna Helena oparła głowę o poręcz kanapki i przymknęła oczy.
— Jaka szkoda — mówiła — że ona tęskni za mną, a nie jest chłopcem. Gdyby równie bogaty chłopiec tęsknił za mną, wiedziałabym, co mu powiedzieć... O, Madziu! gdybym ja