Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/083

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczęła całować Magdalenę i tańczyć po pokoju. Nigdy nie była tak ożywioną.
— Oryginalny człowiek ten Stefan — mówiła z pałającemi oczyma — brzydki, podobny do Ady, ale siedzi w nim djabeł. W głowie mi się kręci, kiedy pomyślę, że ten człowiek ma miljon rubli... Ale, ale, pogodziłam się dziś z Dębickim... Zrobiłam to dla Ady i dla Stefana... Co za energja w tym człowieku! Ledwie przywitał Adę, zaraz jej powiedział: „Od dziś za tydzień wyjeżdżacie panie.“ To samo powiedział mojej mamie, którą zawojował w kwadrans... Powiadam ci, coś nadzwyczajnego...
Istotnie, na drugi dzień przyszli na pensję tragarze i zaczęli wynosić książki Ady i jej narzędzia fizyczne, przy pakowaniu których był Dębicki. Tego samego dnia zgłosił się do pani Latter jakiś jegomość, przysłany przez pana Solskiego do załatwienia formalności paszportowych dla Helenki. Damy klasowe i pensjonarki mówiły tylko o Solskim i niejedna wyglądała ze szczytu schodów na dół, sądząc, że zobaczy tego pana, który jest bardzo brzydki, ale ma dużo pieniędzy i nie lubi, ażeby mu się sprzeciwiano. Madzia nawet usłyszała, jak dwie trzecioklasistki mówiły między sobą:
— Widzisz, widzisz... To pewnie on!...
— Eh, nie... To ten safanduła Dębicki...
— Ludwisiu — odezwała się przechodząca około nich Magdalena — jak możesz wyrażać się tak o panu Dębickim?
— Przecież tak nazywa go pani Latter — śmiało odparła dziewczynka.
Madzia udała, że nie słyszy, i prędko zbiegła ze schodów.
Biegła do Ady i kiedy do niej weszła, zastała w pokoju niskiego pana, z szerokiemi ramionami i dużą głową, który rozmawiał z Helą. Na widok Magdaleny, Ada podniosła się z fotelu i rzekła:
— Stefku...