Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

— Miło mi będzie uścisnąć twego syna — odpowiedziała zdławionym głosem. — Szkoda, żeś go nie przyprowadził...
— Z Waszyngtonu?... — wtrącił gość. — On przecież został z matką...
Pani Latter zbladła.
— Otóż proszę pani — mówił — tu leży powód mego przyjazdu...
Przystąpienie jednak do rzeczy robiło mu pewną trudność: kręcił się na fotelu i widocznie znowu zboczył od przedmiotu.
— Bo widzi pani, ja jestem jednym z głównych ajentów fabryki Wooda, machin i narzędzi rolniczych. Dotychczas podróżowałem po Ameryce, lecz w tym roku, chcąc rozmówić się z panią, podjąłem się komisów do Rosji. Interesa są tak pilne, że muszę wyjechać jutro; lecz wrócę tu za miesiąc i dłużej zabawię... A tymczasem mój adwokat pomoże pani do załatwienia formalności...
— Nie rozumiem... — szepnęła pani Latter, ściskając poręcz kanapki.
— Chodzi o rzecz drobną, którą pani, jako rozumna kobieta, może, a nawet ma obowiązek zrobić, po tem, co między nami zaszło... Chodzi o to, ażeby... pani ze swej strony zrobiła podanie do konsystorza katolickiego o rozwód...
Pani Latter patrzyła na niego osłupiała.
— Więc chcesz się żenić, mając tu żonę?... I ja mam dopomagać ci do tego?... Spełniły się moje przeczucia!... Po rozmaitych bohaterskich historjach, musieliśmy wkońcu zawadzić o kryminał...
Gość znowu zakipiał gniewem.
— Za pozwoleniem. Muszę pani przypomnieć, że ja jestem kalwin, a nasz ślub odbył się tylko w kościele katolickim; jeżeli więc nie mylę się (nie mówiłem o tem jeszcze z adwokatami), ślub ten... nie wiem, czy jest ważny, w obliczu mego wyznania?... Dalej, zostałem przez panią wypędzony z domu, co chyba, wobec sumienia, równa się rozwodowi,