Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/285

Ta strona została uwierzytelniona.
XXXII.
CHAOS.

Madzia ledwie weszła na drugie piętro: biło jej serce, ćmiło się w oczach, nogi drżały. Spostrzegła, że w jednej z sal wykładowych zgromadziły się pozostałe na święta pensjonarki i damy klasowe, rozumiała, że i jej wypada tam iść, ale już jej sił brakło. Więc skręciła do sypialni, z zamiarem położenia się choć na chwilę.
Nagle — doznała wrażenia, jakby ją kto ze snu zbudził: w sypialni zobaczyła swoją wydaloną koleżankę, pannę Joannę, która pochwyciła ją w objęcia.
— A widzisz, Madziu — rzekła — nie mówiłam, że jej Pan Bóg nie przebaczy mojej kompromitacji?...
I uśmiechnęła się, rumiana, elegancko ubrana, szczerząc białe ząbki.
— Wracasz do nas? — spytała zdziwiona Madzia.
— Czy ty masz źle w głowie?... — roześmiała się panna Joanna. — Ja miałabym napowrót zostać damą klasową?... W dzień męczyć się, słuchając lekcyj, które mnie jeszcze na pensji nudziły, a wieczór belfrować dziewczętom i opowiadać się za każdem wyjściem na spacer?...
— Więc co będziesz robiła?...
— Będę, jak dziś, używała świata!... Cóżto, jestem tak brzydka, czy głupia, ażeby zabijać się robotą?...
— Joasiu! — zgromiła ją Madzia.
Panna Joanna, wciąż śmiejąc się, usiadła na jednem z nieposłanych łóżek.