Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co pani jest?... Co się to dzieje?...
Stara Żydówka zamknęła drzwi i cofnęła się do sieni.
Nieznajoma przestraszyła się; lecz widząc przed sobą słodką twarzyczkę Madzi i pełne łez szare oczy, uspokoiła się. Była to młoda, szczupła blondynka, z cerą zużytą i niebieskiemi oczyma. Popatrzyła na Madzię i odpowiedziała z naiwną prostotą:
— Och, mamy wielkie zmartwienie, proszę pani!... Chcieliśmy tu dać koncert. Ale tam, skąd przyjeżdżamy, Franio... to jest pan Ryszard, musiał zastawić wiolonczelę, a tu nie możemy dostać fortepianu.
— Przecież fortepiany są u nas... — wtrąciła Madzia.
— Wiem i nawet przed godziną byłam u tutejszej pani podsędkowej z prośbą o pożyczenie fortepianu. Ale ona... (znowu zaczęła szlochać), ale ona... kazała mi wyjść z pokoju...
— Podsędkowa?... — powtórzyła zdumiona Madzia.
— Ach, jaka to niedobra kobieta!... Przecie żebraka nie godzi się wypędzać z domu, a nie dopiero... — mówiła, łkając, nieznajoma. — Ja jeszcze zrobiłam głupstwo, bo w pierwszym żalu powiedziałam o tem Franio... panu Ryszardowi, który strasznie odgraża się na podsędkowę... Naturalnie, jeżeli jej powie choć słówko, koncert przepadnie i... już nie wiem... co poczniemy...
Madzia uściskała ją i posadziwszy na podartej kanapce, zaczęła mówić:
— Droga pani, niech się pani uspokoi... Będzie koncert... musi być... Ja pani pożyczę naszego fortepianu, tatko wyrobi wam salę w refektarzu i wszystko będzie dobrze. Ja jestem Brzeska, córka tutejszego doktora... chcę założyć małą pensyjkę...
— A ja jestem Stella, a nazywam się Marta Owsińska — odpowiedziała nieznajoma. — Ja śpiewam, a Fra... pan Ryszard akompanjuje mi na fortepianie; potem on gra na wio-