Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

lonczeli, a ja mu akompanjuję... Jest nam bardzo źle, chociaż dawniej jemu było lepiej, bo to sławny deklamator...
W tej chwili z łoskotem otworzyły się drzwi i wszedł jegomość w ciemnym wyszarzanym paltocie i w chustce na szyi. Gdy na środku izby zdjął kapelusz z ogromnem rondem, Madzia zobaczyła bladą twarz, czarne oczy i ciemne włosy, które w obfitych lokach spadały aż na chustkę.
Jegomość szedł przez izbę tragicznym krokiem, zgóry patrząc na Madzię i bawiąc się brudną rękawiczką. Wreszcie zatrzymał się, spojrzał na Stellę pałającemi oczyma i zapytał zduszonym głosem:
— Qui est cette demoiselle?
— Biedna nauczycielka — odparła Madzia, sama nie wiedząc, skąd przyszedł jej taki koncept do głowy.
— A toś się pani dobrze wybrała!... — syknął jegomość.
Stella zerwała się z kanapki i rzekła prędko:
— Franiu... to córka tutejszego doktora...
— Tak?... — odparł niedbale.
— Pożyczy nam fortepianu...
— Ooo! — syknął jegomość.
— Mówi, że uda nam się koncert...
— Aaa!... — I nisko ukłonił się Madzi, z ręką na sercu, jak aktor ze sceny.
— Pan... pan Franciszek Kopenszteter... — zaprezentowała go bardzo zmieszana śpiewaczka.
— Właściwie, Sataniello... — wtrącił chrapliwie jegomość. — Sataniello... fortepianista, wiolonczelista, profesor deklamacji i głośny w swoim czasie poeta...
Ukłonił się jeszcze raz, zakreślając przytem nogą łuk w powietrzu, a ponieważ Madzia patrzyła na niego z podziwem, więc prawił dalej:
— Ale niech pani to nie kłopocze, umiem być dobrym kolegą... Zresztą — dodał z westchnieniem — nigdy nie byłem dumny, a tem mniej dziś, od czasu, jak muszę tułać się