Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.

po prowincji... Prowincja — to grób talentów... Dostałem chrypki, wiolonczelę zabrali Żydzi... natchnienie coraz rzadziej nawiedza mnie... Cóż — zwrócił się nagle do Stelli — obiad jest?... Ironja... sarkazm — nie obiad!... Kilka jaj na dwie osoby!....
Madzia, widząc przelęknioną fizjognomję Stelli, kiwnęła głową wielkiemu artyście, a do jego towarzyszki szepnęła:
— Niech mnie pani odprowadzi...
Gdy zaś obie znalazły się w stajni, zaczęła prosić i zaklinać Stellę, ażeby pożyczyła od niej rubla.
— Odda mi pani po koncercie — mówiła błagalnym tonem.
Śpiewaczka, z początku zakłopotana, wkońcu zgodziła się przyjąć pożyczkę. A gdy w parę minut później, szukając właścicielki zajazdu, Madzia znowu przeszła około drzwi artystów, usłyszała w pokoju radosny śmiech Stelli i łoskot, jakby dwie osoby tańczyły walca.
„Bawią się jak dzieci!...“ — pomyślała.
Madzia (według jej własnej opinji) dużo już przeszła w życiu, ale — jeszcze nigdy nie czuła się tak wzburzoną, jak w tej chwili.
Czy kto słyszał, czyby kto uwierzył, że ona, Madzia Brzeska, którą panna Howard niekiedy nazywała dzieciuchem, że ona... ma się zająć urządzeniem koncertu!... I to prawdziwego koncertu prawdziwych artystów!...
— Stella i Sataniello... — szepnęła Madzia. — Zabawnie się nazywają, ale ładnie... Ona milutka, on wcale przystojny... nawet interesujący... A jak na mnie spojrzał?...
Aż zarumieniła się, może pod wpływem szybkiego chodu, a może na wspomnienie: „jak on spojrzał...“ Dziwnie spojrzał, niedarmo nazywa się Sataniello...
„Już jabym nie chciała spotkać się z nim w lesie“ — pomyślała Madzia, marszcząc gęstą brew.
Swoją drogą była zachwycona. Zdawało jej się, że całe mia-