Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/024

Ta strona została uwierzytelniona.

a jakie grunta!... Dwieście włók, proszę pani... Mój mąż mówi, że tam możnaby postawić cukrownię za psie pieniądze, a mieć z niej ogromne dochody... Pani ciągle koresponduje z panną Solską?... — zapytała znowu Madzię.
— Tak, pisałam do niej parę razy... — odparła zmieszana Madzia.
— Coto parę razy!... — zawołała dama. — Kto ma szczęście posiadać przyjaciółkę z tej sfery, powinien do niej ciągle pisywać... Ja bo jestem zakochana w pannie Solskiej... Co za rozum, skromność, dystynkcja...
— Pani zna pannę Solską? — wtrąciła Malinowska, z właściwym sobie spokojem patrząc na tęgą damę.
— Osobiście jeszcze nie mam honoru... Ale pan Zgierski tyle mi o niej opowiadał, że nawet ośmieliłam się prosić ją o składkę na założenie szpitala w naszej okolicy... I wie pani co?... przysłała tysiąc rubli i odpisała jak najgrzeczniej!...
Pulchne policzki pani Korkowiczowej zaczęły drżeć.
— Darujcie panie — mówiła, mrugając powiekami — ale nie mogę przypomnieć sobie tego wypadku bez wzruszenia... Jest to jedyna osoba... jedyny dom, któremu pierwsza złożyłabym wizytę, tyle mam uwielbienia dla państwa Solskich... A przytem tak bliskie sąsiedztwo...
Podczas długiego i szybkiego wykładu gospodyni domu, twarz Madzi promieniała zachwytem. Cóżto za szczęście dostać się do rodziny, która tak kocha jej przyjaciółkę! A jak szlachetną musi być sama pani Korkowiczowa, skoro oceniła wartość Ady, nie znając jej... Natomiast oblicze panny Malinowskiej nie wyrażało nic, choć równie dobrze mogło oznaczać znudzenie, albo drwiny. Siedziała wyprostowana, ustawiwszy wielkie oczy w ten sposób, że nie było wiadomo, na co mianowicie zwraca uwagę: czy na panią Korkowiczowę, czy na jej salon, zapełniony kilkoma różnemi garniturami mebli, czy na dwa olbrzymie dywany na posadzce, z których jeden był ciemno-wiśniowy, a drugi jasno-żółty.