Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

ich uczenic, nie może być złym... Chyba, że popisali jej impertynencje...“
— I cóż? — zapytała Ada.
— Nic... Choć wiesz, Adziu, że będę musiała tam pójść — odparła Madzia, nie podnosząc rzęs, z poza których gwałtem zaczęły się łzy przeciskać.
— Ale nie dziś, kochanko?...
— Kiedy zechcesz, moja złota — rzekła cicho Madzia. Ale już nie mogła pohamować się i wybiegła z pokoju.
Dwaj lokaje dyskretnie odwrócili się do okna, zaś ciocia Gabrjela, wzruszając ramionami, zawołała:
— Wiesz, moja Ado, że mogłaś między temi pannami znaleźć weselszą towarzyszkę!... Chyba, że lubisz nerwowe ataki, a w takim razie ja bez potrzeby ukrywam moje cierpienia...
— Ciotko — odezwał się z niezwykłą powagą Solski — te łzy warte są więcej, aniżeli nasze brylanty...
— Zdumiewasz mnie, Stefanie — zdziwiła się ciotka Gabrjela. — Ja codzień wylewam potoki łez...
— Jej widać jest bardzo przykro, że rozstała się ze swemi uczenicami — wtrąciła Ada.
— Więc zamiast płakać, niech do nich wróci — rzekła ciotka Gabrjela tonem rozstrzygającym wszelkie fizyczne i metafizyczne wątpliwości.
Solski uderzył palcami w krawędź stołu.
— Ach, ciociu, ciociu!... — odparł — ty nawet nie domyślasz się, jaką piękną rzecz widzieliśmy w tej chwili... Sama powiedz: czy płakał kto za tobą, za Adą, albo za mną, i jeszcze tak serdecznemi łzami?... Nas nigdy nikt nie opłakiwał, choć nikomu nie zrobiliśmy krzywdy. I może dlatego musimy wylewać potoki łez nad urojonemi cierpieniami... Powiedz Ada: kochał nas kiedy kto, jak panna Brzeska swoje uczenice?...
— Widzisz, a nie wierzyłeś mi... — wtrąciła siostra.
— Święty dzień — mówił wzruszony Solski — święty