Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

Newtona?... Dobre to, jako wstęp do szeregu Taylora, ale tak!...
— Ach, potworze! — zawołała Ada. — Mówi do pana kobieta jak niebiańskie widzenie, a pan, zamiast wpatrywać się w jej oczy, myślisz o Taylorze?...
Zmieszany Dębicki rozłożył ręce, nie wiedząc co odpowiedzieć. Zastąpił go Solski, który przysłuchiwał się rozmowie.
— On cały swój zapał dla piękności panny Heleny mnie odstąpił — rzekł pan Stefan. — I dlatego ja mam przyjemność zachwycać się podwójnie...
— Na dzisiaj?... — zapytała panna Helena, podnosząc oczy.
— Niekoniecznie — odparł Solski. — Pani Arnold prosi panią na gospodarską rozmowę.
Podał jej rękę, na której z pełnem wdzięku zaniedbaniem oparła się panna Helena, i odszedł, przelotnie spoglądając na Madzię.
Ale Madzia tego nie spostrzegła. Siedziała ze spuszczonemi oczyma, wsłuchując się w ostry ból, który przeniknął jej serce.
— Prześlicznie wygląda Helenka!... — szepnęła do Ady.
— Jeżeli mam być szczerą — odparła tym samym głosem panna Solska — to... nie!... Jest w niej coś sztucznego...
Madzię jeszcze mocniej zabolało serce.
„Jak prędko zapominają o swych sympatjach wielcy panowie...“ — pomyślała.
Zbliżył się pan Kazimierz i zaczął bardzo elegancką rozmowę z Adą, tkliwie patrząc na nią, a ukradkiem rzucając spojrzenia na Madzię. Ale panna Solska bawiła się wachlarzem, odpowiadała obojętnie i skorzystawszy z pierwszej okazji, odeszła z Dębickim poszukać chłodniejszego pokoju.
— Nie rozumiem, co się stało pannie Adzie — rzekł zaniepokojony pan Kazimierz. — W Szwajcarji była dla mnie taka łaskawa...