Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

przybrała wyraz grozy, a wielkie oczy zamigotały żółtawą barwą jak u rozgniewanej lwicy.
— Podajcie mi papier!... — rzekła po angielsku, głosem silnym i metalicznym jak dzwon, nie spuszczając z oczu Solskiego.
Jej spojrzenie było tak przejmujące, że Ada zaczęła drżeć, panna Helena cofnęła się z krzesłem do drugiego rzędu, a Madzia spuściła głowę, ażeby nie patrzeć. Solski sposępniał, a Dębicki wyprostował się zaciekawiony.
Tymczasem pan Arnold wybiegł do gabinetu żony i po chwili, z zakłopotaną miną, przyniósł ołówek i kilka niedużych kartek brystolu, które podał jegomościowi z błędnemi oczyma.
— Pani raczy wybrać jedną z nich — rzekł jegomość, zbliżając się do Madzi.
Wybrała. On kartkę i ołówek położył na stoliku obok medjum, a resztę papieru zwrócił jej mężowi.
— Zwiążcie mi ręce... — rzekła tym samym co pierwej potężnym kontraltem pani Arnold.
Przyniesiono długą tasiemkę i lak.
— Może panowie raczą związać i opieczętować medjum — zwrócił się jegomość o błędnych oczach do Dębickiego i Solskiego, który miał na palcu herbowy pierścień.
Wezwani zbliżyli się do stolika.
— Mogą panowie wiązać, jak im się podoba — rzekł jegomość.
Dębicki złożył pani Arnoldowej ręce wtył, a Solski omotał ją we wszystkich kierunkach. Potem przywiązali medjum do krzesła i przypieczętowali końce tasiemki do poręczy.
Wtedy jegomość poprosił obu panów, ażeby pomogli mu otoczyć medjum parawanem. Po chwili pani Arnoldowa była jak w szafie, ze wszystkich stron zasłonięta od widzów.
— Proszę przygasić lampy — zakomenderował jegomość z błędnemi oczyma.