Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

sunkom z zagranicą, no i telegramom, na kilkanaście albo i na kilkadziesiąt godzin wcześniej niźli reszta śmiertelników, wie o spadaniu lub wznoszeniu się rozmaitych wartości pieniężnych. To pozwala mu kupować z zyskiem jedne papiery i sprzedawać z zyskiem, a przynajmniej bez straty, inne, rozmaitym biedakom, czy naiwnym, którzy nie otrzymują depesz z zagranicy.
Niech pani doda, że w specjalnej kancelarji mego pryncypała roją się jak muchy w jatce: lichwiarze, kupcy zbożowi, leśni, okowiciani, cukrowi i mnóstwo niewyraźnych figur, między któremi nie brak nawet pana Zgierskiego. Wszyscy ci ludzie, działający niby to samoistnie i na własny rachunek, są tylko agentami naszego banku. Tam dostają instrukcje, według których kupują i sprzedają zboże, wełnę, domy, place, sumy spadkowe — wszystko, co pani chce. Nie zdziwiłbym się, gdyby w naszem biurze sprzedawano nawet kobiety do tureckich haremów, albo niewolników południowo-amerykańskim plantatorom.
U nas wszystko: kupione, sprzedane, wynajęte, czy pożyczone, musi przynosić zysk i to niebyle jaki...
W tem miejscu opowiadania pan Kazimierz delikatnie ujął rękę Madzi, zasłuchanej i zdumionej.
— Ten bankier musi być zdolnym człowiekiem... — wtrąciła Madzia. — Więc ciągnie zysk ze swoich nadzwyczajnych zdolności...
— Nie, pani, on wcale nie potrzebuje być zdolnym. On zarabia za to, że jego biuro jest zbiegowiskiem głupców, których kieszenie oporządzają łotry. To biuro jest podobne do lasu, do którego zwabia się zwierzynę, ześwistuje się gończe psy i zawiadamia myśliwych. Myśliwi strzelają zające i dudki, psy dostają ochłapy, a mój pryncypał pobiera myto — od zwierzyny za las, od myśliwych za polowanie, no i coś jeszcze oszczędza na ochłapach, wydawanych gończym...
To, proszę pani, nazywa się prowadzeniem interesów na