Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

jedna wolałaby zostać żoną i matką, nie zaś opiekunką cudzych dzieci?...
— Alboż my zatrzymujemy te, którym trafia się wyjść zamąż?... — odparła zdziwiona matka Apolonja. — Owszem, z naszych nowicjuszek, nawet sióstr kornetowych bywają dobre żony. Ale nie każdą wabi świat... Niejedna woli być siostrą cierpiących, matką sierot i oblubienicą Chrystusa...
Madzia cofnęła się.
— Oblubienicą Chrystusa!... — powtórzyła zdławionym głosem.
— Co tobie, dziecko?... — zawołała matka Apolonja, chwytając ją za rękę.
Madzia oparła się o ścianę i przetarła oczy. Po chwili odpowiedziała z uśmiechem:
— Śmiałam się z osób nerwowych... Ale dziś widzę, że i ja mam nerwy...
Zaniepokojona szarytka wprowadziła Madzię do jakiegoś pokoiku, usadowiła na kanapie i wybiegła na korytarz. Wkrótce powróciła, niosąc kieliszek cienkiego wina i parę sucharków.
— Napij się, dziecko — mówiła — zjedz trochę... Może ci czczo?... Tobie coś jest... Bój się Boga, powiedz wszystko jak matce...
Wino i sucharek przywróciło energję Madzi. Odzyskała humor i naturalnym głosem zaczęła mówić:
— Proszę pani, to nic strasznego... Tylko było tak. Raz weszłam na posiedzenie pewnej jasnowidzącej, w chwili kiedy spała. Gdy weszłam, ona zwróciła się w moją stronę i powiedziała mniej więcej te słowa: „Oto oblubienica... ale oblubieńca nie widzę, choć jest wielki i potężny.“ Więc teraz, kiedy pani wspomniała o oblubienicach Chrystusa, zrobiło mi się coś dziwnego...
— Zlękłaś się, ażebyśmy cię nie zatrzymały u siebie, a może i nie zamurowały w jakiej komórce! — odparła, śmie-