Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

Sara wypuściła go z objęć i spojrzała tak żałośnie, że następca złagodniał i pogłaskał ją.
— No, bądźże spokojna... Boisz się głosu naszych trąb... Alboż one wtedy złą były wróżbą?...
— Panie — odezwała się Sara — ja wiem, że oni cię tam zatrzymają... Więc zrób mi ostatnią łaskę... Dam ci — mówiła, szlochając — dam ci klatkę gołąbków... One tu urodziły się i wzrosły... Więc ile razy wspomnisz o słudze twej, otwórz klatkę i wypuść jednego ptaka... On mi wiadomość przyniesie od ciebie, a ja... ucałuję go... upieszczę, jak... jak... No, już idź!
Książę uścisnął ją i wyszedł do statku, polecając swemu murzynowi, aby zaczekał na gołębie Sary i dopędził go w lekkiem czółnie.
Na widok następcy odezwały się bębny i piszczałki, a osada podniosła wielki krzyk. Znalazłszy się między żołnierzami, książę głęboko odetchnął i przeciągnął ręce, jakby uwolnione z powrozów.
— No — rzekł do Tutmozisa — dokuczyły mi już i baby i Żydzi... Ozyrysie!... lepiej każ mnie natychmiast upiec przy wolnym ogniu, ale nie osadzaj drugi raz na folwarku.
— Tak — potwierdził Tutmozis — miłość jest jak miód; ze smakiem można jej kosztować, ale niepodobna kąpać się w niej. Brr!... aż mnie ciarki przechodzą, kiedy pomyślę, żeś blisko dwa miesiące spędził, karmiony pocałunkami w wieczór, daktylami z rana, a oślem mlekiem w południe...
— Sara jest bardzo dobra dziewczyna — wtrącił książę.
— Ja też nie mówię o niej, tylko o tych Żydach, którzy obsiedli folwark, jak papirus moczary. Czy widzisz, że jeszcze wyglądają za tobą, a może nawet zasyłają ci pozdrowienia... — prawił pochlebca.
Książę z niechęcią odwrócił się w inną stronę, a Tutmozis wesoło mrugnął na oficerów, jakby chciał im dać do zrozumienia, że Ramzes nieprędko rzuci ich towarzystwo.