Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

W landarze zrobił się ruch. Niebawem wygramolił się z niej szlachcic i przybiegł do bryczki.
— Moja pani — mówił, ściskając wdowę w objęciach — niech cię Bóg błogosławi! A jeżeli ci tam będzie bardzo źle, to wróć do nas. Znajdzie się jeszcze choć suchy kawałek chleba dla wszystkich.
Następnie zwrócił się do Jasia:
— A ty, chłopak, ucz się i słuchaj matki... Jeżeli zostaniesz kiedy wielkim człowiekiem, zrób mię choć stróżem. Będziesz wtedy stawiał mnie w kącie, tak, jak ja ci to nieraz robiłem... A co, panie, prawda, że dobry koncept?...
Mówiąc to, śmiał się grubym głosem, a jednocześnie po ogorzałej i zakurzonej twarzy płynęły mu łzy. Tymczasem w landarze Mania narzekała, że jej źle siedzieć — Józio prosił furmana, ażeby mu dał lejce — Antosia, szlochając, patrzyła na bryczkę — a pani Anzelmowa, trzymając na kolanach drugi tom zaczętej powieści, przymknęła zapadłe oczy i z błogim uśmiechem rozmyślała: co też zrobi Ernest, zdradziecko opuszczony przez Łucją?...
Nareszcie ruszył powóz w prawo, a bryczka w lewo. Wdowa i Jaś spoglądali za odjeżdżającymi, których stopniowo zasłaniał długi, wijący się jak wąż, tuman płowego kurzu. Wkońcu tuman znikł i zostali sami, mając dokoła pola, okryte więdniejącym ścierniem i zasnute pajęczyną, a nad sobą — miłosiernego Boga, bez którego woli nie zerwie się ani wątła sieć pajęcza, ani wątlejsze od niej nici ludzkiego szczęścia.


V. CO SIĘ STAŁO W WARSZAWIE.

Pani Wincentowa jechała do Warszawy z najlepszemi nadziejami. W ciągu siedmioletniego pobytu na prowincji zapomniała o doznanych kłopotach i nauczyła się patrzeć na miasteczko nasze przez różowe okulary.
Warszawę, w opinji całego kraju, otacza jakaś aureola