Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.

— A co! szanują nas ludzie!... Oto jest — mówił, wskazując na Jasia — ten chłopak, co nam go dali w opiekę. Tamci go, panie, wzięli, ale że był niewdzięcznik, uparty i kawalerów trochę w zęby poszturgiwał, więc go, panie, oddali do mnie, do Durskiego!... U mnie, panie, czysty dom poprawy... Wszystkich łajdaków mi oddają z całego świata! Cóż ty na to, Franiu?...
Otyła dama bacznie przypatrywała się Jasiowi. Widząc to, pan Kalasanty zadarł mu głowę dogóry, uszczypnął w policzek i mówił dalej podniesionym głosem:
— Powiadam ci, Franiu, że to chłopak z edukacją, tylko trochę łajdak, i dlatego do mnie go oddali... do Durskiego! Ale jak ja mu, panie, przyfastryguję kilka rzemieni pod sprzączkę, to wyrośnie z niego anioł... jak Jędruś!... Daj-no, Franiu, złotówkę, muszę iść do miasta.
— Przecieżeś dopiero wrócił z miasta... — odparła dama niechętnie. — Poszedłbyś lepiej na górę, bo tam stają na łbach...
— A ja poco na górę?... — oburzył się majster. — A od czego ja trzymam Panewkę?... A kto będzie za interesami chodził?... Daj, Franiu, złotówkę!...
Pyzata i jakby nalana twarz damy ożywiła się.
— Patrzcie go śmirusa, on mi tu będzie interesami zawracał!... — krzyknęła dama. — Nie dam nic... siedź w domu!... Nie bój się, nie zbankretują bawarje, jak dziś nie pójdziesz.
— Jakie znów bawarje?... Muszę przejść po dłużnikach, bo mi pieniądze przepadną. Dajże choć dwadzieścia groszy.
Dama, znudzona, wydobyła z kantorka dużą dziesiątkę i doręczyła ją mężowi, który wyszedł ze sklepu, mrucząc:
— Każdy umie brać na kredyt, a za pieniędzmi sam lataj!...
— Jędruś!... — rzekła majstrowa do chudego chłopca — a wyjrzyj-no oknem, gdzie pan poszedł?...