Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.
„Mój kochany panie, niech się pan nie gniewa na mnie za takie brzydkie pismo, ale to nie z lenistwa i próżniactwa, tylko przez złe pióro... Mój kochany panie, co ja mam z sobą robić, kiedym już tak sam został na świecie? Trzebaby mi pójść na własny zarobek, ale nie śmiem podziękować panu Karolowi, bo on zawsze taki, jakby chorował, i ciągle się tylko za głowę łapie. Może jabym się tam na wsi przydał do czego, to już i nauce dałbym spokój, aby tylko stąd wyjść.
Całuję ręce i nogi panu i pani, całuję także Antosię i Józia i Manię i Kazię; panu Młynkiewiczowi się kłaniam i Wojciechowi, jeżeli jest, i niech mi pan odpisze, jak się tam powodzi i czy wszyscy zdrowi?“

Następował podpis imienia i nazwiska, tudzież adres. Szlachcic, skończywszy czytać, stanął przed ekonomem i rzucił mu jedno tylko pytanie:
— Hę?!...
— Wola pańska — odparł osiwiały ekonom, kłaniając się. — Musi tam być chłopcu okrutnie źle...
— Wydobędziemy go!... — rzekł jakby do siebie Anzelm i począł wielkiemi krokami chodzić po pokoju, rozmyślając. — Potrzebuję z pięćset rubli... — szepnął. — Trzeba chłopca tu przywieźć i od wakacyj oddać do szkół.
— Ładny grosz! — mruknął ekonom.
— Mamy przecież trochę zboża na sprzedaż? — spytał pan Anzelm.
— Tak! zboże jest, ale o kupca niełatwo, a przytem to ekstraordynaryjny wypadek... Zresztą i Józia czasby już do szkół...
— Tępy chłopiec! — odpowiedział szlachcic. — On się jeszcze i za dwa lata nie przygotuje.
Nastało znowu milczenie, które przerwał ekonom:
— Jeżeli taka wola pańska, to pieniądze się znajdą. Prze-