Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.

— Żebym ja tak miał worki... Eh! w migbym panu sprzedał tę kupkę.
— Daj co w zastaw, to ci worków pożyczę.
— Uu! także się pana Marcina żarty czepiają! — mówił Antek, drepcząc w miejscu i wsuwając ręce w rękawy. — Ja nie mam koszuli, a panu się zastawu żądzi!
— A gdzieżeś ją podział? — spytał ciekawie Marcin.
— Zgubiłem na Krakowskiem. Jakiem, mówię panu, zdjął paltok, tak ci psia kość spadła na ziemię, żem jej nie mógł napowrót odrychtować. Niech ją choroba tłucze!
Pan Marcin, podrapawszy się w głowę, rzekł:
— Phy!... i workibym ci dał i piasku zakredytował, żebym wiedział, że mi nie ukradniesz...
— A mój honor to pies?... — krzyknął obrażony Antek. — Cóż to, czy ja nie miałem interesów z ludźmi porządnymi? O! i jeszcze z jakimi!
— No! no!... — mruknął Marcin i poszedł ku lepiance.
— A i powróz niech pan wytaszczy, bo przecie w pysku nie będę nosił...
— To ty, gnacie, nawet powroza nie masz? — dziwił się Marcin, kręcąc głową.
— Skądże mam mieć?... — odparł ladaco. — Przecie jeszcze nie było licytacji w lombardzie.
W kilka minut potem, pan Marcin, naładowawszy dwa worki piasku, przywiązał je do pleców Antka, którego pożegnał temi słowy:
— A zaprzepaść mi co, albo kupuj od innych łobuzów piasek, nie ode mnie, to ci tak podziękuję, że ci zęby za uszami wyrosną!...
— liii! — wrzasnął łotr na odchodne, dając jednocześnie hasło Jasiowi.
Gdy tym sposobem wezwany sierota przybiegł, Antek przełożył na niego swoje worki, mówiąc: