Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.

i, ani myśląc o tem, że przyjazd jej połączono z kwestją nieuregulowania serwitutów, rozmawiała wesoło. Smutek i zawiść nie leżały w naturze tej kobiety.
— Ach! pani — mówiła ciotka — trzeba wierzyć w przeczucia... Ja, naprzykład, w jednym tygodniu miałam dwa ostrzeżenia. Raz — śniło mi się, że mnie (z przeproszeniem pani) oblazło robactwo. Oho! myślę, to już wybije godzina mego losu (chociaż powiem pani, że w sny nie wierzę). Robactwo — znaczy pomyślność, a że ja zawsze modliłam się tylko o to, ażeby na stare lata zostać gospodynią u jakiego uczciwego proboszcza, więc zaraz zgadłam, że się w tych dniach taka posada dla mnie otworzy. Nawet, powiem pani, żem zaraz o tem wspomniała panu Saturninowi i już zaczęłam się starać o kupców na moją maszynę do szycia, stół, żelazko i takie tam graty...
— Ale nie wyśniło się pani, że to miejsce kto inny zabierze? — spytała z ironicznym uśmiechem nauczycielka.
— Zaraz dokończę!... Więc, jak powiedziałam panu Saturninowi, że lada dzień wyjadę na probostwo, bom miała sen, tak on (taki sam trochę niedowiarek jak pani) mówi do mnie na śmiech:
„Sen może czasem zwieść, niech pani zatem poradzi się jeszcze kabały.“
A ja mu na to: „Niech pan żartuje, ale ja swoją drogą poradzę się kabały...“ No i prosiłam jednej staruszki o kabałę; ona stawiała do trzech razy i, mówię pani, zawsze wypadało: pomyślna wiadomość od blondyna i — żeby się strzec brunetki!...
— Któż jest ten blondyn?...
— Jużci, że poczciwy dziekan, biały jak mleko...
— A brunetka? — spytała panna Walentyna, wciąż śmiejąc się.
— Naturalnie, że ta niegodziwa klucznica od was! — odparła ciotka.