Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

— To ojciec chorej! — pomyślał. — Żeby choć zaraz nie wpadł do niej, bo mi całą robotę zepsuje.
I począł biegnąć kłusem.
Ale kareta wyprzedziła go znakomicie. Ledwie stanęła przed gankiem, wyskoczył z niej pan Jan, serdecznie powitał gospodynią domu, która wyszła na jego spotkanie, i zażądał, aby go natychmiast zaprowadzono do córki.
— W tej chwili ksiądz od niej wyszedł! — ostrzegła go baronowa.
Pan Jan zatrząsł się.
— Prowadźcie mnie do niej, niechże chociaż ją zastanę przy życiu... Na mojej drodze stają wciąż trumny i groby!...
Ciotka Andzia pośpieszyła naprzód; za nią pan Jan i baronowa weszli do salonu chorej.
— Jestem już... jestem, moja dziecino!... — zawołał troskliwy ojciec, biegnąc do łóżka.
Anielka ucieszyła się, choć nie tak gwałtownie, jak przewidywał lekarz.
— O, jak to dobrze, że tatko już przyjechał... Nam tak było źle...
Pan Jan ściskał ją i całował.
— Wiem, że było wam źle na tym przeklętym folwarku, który obecnie sprzedałem. Ale zacna baronowa Weiss, dowiedziawszy się...
— Weiss?... — spytała Anielka, szeroko otwierając oczy. Przyszła jej na myśl mimowoli podsłuchana rozmowa ojca ze Szmulem.
— Tak, jesteście przecież w domu pani Weiss... — odparł zdziwiony pan Jan.
Teraz Anielka zaczęła przypatrywać się ojcu uważniej — i przy kołnierzu czarnego surduta dostrzegła dwie białe tasiemki.
— Co to?... żałoba?... — zapytała, drżąc. — Po kim tatko w żałobie?...