Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/218

Ta strona została skorygowana.
212
KOSMOPOLIS.

nicą kościelną w dali. Na tem to tle z lazuru, zieloności i ruin, na horyzoncie szerokim i głębokim, ale złożonym z tych samych danych, rysował się profil młodej panny, wykończony według suchej i wystudyowanej usilnie maniery tego Piotra della Francesca, którym Maitland zajęty był od sześciu miesięcy wyłącznie. Wszyscy wielcy twórcy, o oryginalności raczej złożonej, niż gienialnej, mają uprzedzenia, dzięki którym zmieniają swe poglądy i swój sposób działania. Lincoln stal przed stalugą, ubrany z tą wytworną elegancyą, która jest stałą cechą artystów anglo-saskich choćby niewiem jak fantastycznych. W maleńkich trzewikach lakierowanych, w skarpetkach czarnych, nakrapianych czerwono, w kamizelce jedwabnej, pikowej, w krawacie perłowej barwy i bieliźnie przedziwnie czystej, wyglądał na gentlemana, zajętego robotą z amatorstwa, a nie sztuką, wymagającą cierpliwości i pracy. O tym cierpliwym pracowniku, którym on był, mówiły płótna i studya rozwieszone wszędzie, między dywanami, bronią i mnóstwem drobiazgów artystycznych. Były to dzieje zaciekłej energii, poszukującej indywidualności artystycznej, która ciągle przed nim uciekała. Maitland przedstawiał w najwyższym stopniu rys wszystkich mężczyzn jego kraju, choćby nawet dość wcześnie przewiezionych do Europy, tę żądzę niepokonaną uchodzenia za człowieka ucywilizowanego, co się tłomaczy faktem, że amery-