Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/331

Ta strona została skorygowana.
325
KOSMOPOLIS.

dlań straszny! I żeby przynajmniej wiedziała jak on cierpi, od świadka, o którego prawdomówności wątpić nie może, wziął syna w objęcia i przyciskając go do piersi, rzekł:
— Jeżeli zobaczysz mamę wprzód odemnie, opowiedz jej jak nam było bez niej smutno. Prawda?
— Ale co ci jest? — zawołało dziecko. — Masz twarz mokrą. Płaczesz?
— Opowiedz jej o tem, pamiętaj — odrzekł ojciec — niech dba o swe zdrowie, widząc jak ją kochamy...
— Ale — zawołał chłopiec — była zdrowa gdyśmy wyszli na spacer po śniadaniu. Była taka wesoła...
— Ja też myślę, że będzie zdrowa — odparł Gorski.
Odesłał syna i chciał wyjść. Był tak straszliwie smutny, że poprostu bał się zostać sam w domu Ale dokąd iść? Machinalnie udał się do klubu, choć było jeszcze zbyt wcześnie i nikogo tam zastać nie mógł. Jednakże Pietrapertosa i Cibo byli, gdyż obiadowali w klubie, i, leżąc na kanapach, rozprawiali półgłosem z powagą dwóch ambasadorów, zastanawiających się nad kwestyą bułgarską lub egipską.
— Wyglądasz na zdenerwowanego — odezwali się do Bolesława. Po południu byłeś taki spokojny...
— Powinieneś był — dodał Cibo — z nami jeść obiad, jakeśmy ci to proponowali...