Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/461

Ta strona została skorygowana.
455
KOSMOPOLIS.

sprawiało jej to niesłychaną przyjemność. W powietrzu wilgotnem, które powoli ją przenikało, był jakiś śmiertelny, usypiający urok, któremu się oddała na pół senna, prawie z uczuciem rozkoszy fizycznej, z wolą unicestwioną, pijąc wszystkiemi porami gorączkowe wyziewy tego miejsca, najgroźniejszego w tej porze i o tej godzinie, tak że dreszcz zimny ją przeniknął nagle pod delikatną materyą letniej sukni. Ścisnęła ramiona i zęby i to wrażenie chorobliwe było dla niej znakiem niejako do działania. Puściła się inną aleją głogów kwitnących, by dojść do miejsca, pozbawionego roślinności, gdzie widać było łódkę stojącą. Odwiązała ją i wziąwszy do delikatnych swych rąk ciężkie wiosła, popłynęła aż na środek jeziora.
Gdy się znalazła na miejscu, które wydawało się jej najgłębszem i najodpowiedniejszem dla jej zamiarów, przestała wiosłować. Tutaj, przez zabiegliwość dziecinną, która na jej usta uśmiech wywołała, ułożyła starannie kapelusz, parasolkę i rękawiczki na jednej z poprzecznych ławek łodzi. Robiąc ciężkiemi wiosłami zmęczyła się bardzo, tak, że cała była spocona. Znów ją przebiegł dreszcz, gdy składała powyższe przedmioty, dreszcz tak przenikliwy, zimny i wstrząsający, że zatrzymała się na chwilę. Siedziała nieruchoma, pogrążona w myślach, z oczami wlepionemi w wodę, której fale pluskały, coraz wolniej i leniwiej dokoła łódki. W ostatniej chwili uczuła budzą-