Strona:PL Buffalo Bill -34- Demon Wody Ognistej.pdf/11

Ta strona została uwierzytelniona.

— W tych skałach nie przyjdzie im to łatwo — rzekł Jack.
— Nie znasz widocznie Codyego. To mistrz w odszukiwaniu śladów.
— Nie ma więc na co czekać... Uciekajmy!
— Dlaczego tak się spieszysz, Jack?.... Może masz coś na sumieniu, mimo twoich zapewnień? Powiedz kto cię ściga?
— Ależ skądże...
— Nie kłam, Jack! Jestem przebieglejszy od ciebie!...
Twarz małpoluda wykrzywiła się w potwornym uśmiechu.
— Hm!... — mruknął wreszcie. — Jestem ścigany. Czy znasz braci Betts?...
— Odrobinkę, mój drogi siostrzeńcze — odparł Bensom z humorem — Są oni dobrymi detektywami i gotów jestem przysiąc, że mają cię już na oku. Tropią naszych ludzi prawie tak samo dobrze, jak Buffallo Bill. Ale nie zabierają się nigdy do małej zwierzyny. Musiałeś przeskrobać coś poważniejszego. Przyznaj się!...
— Nałożono cenę na moją głowę.
— Kto?
— Dyrekcja Goliath Mine w Soda Springs.
— Coś tam zrobił?
— Byłem w tarapatach, wuju... — rzekł Jack Goryl. — Chciałem się nieco podreperować i wybrałem się do kasy kopalni w nocy. Rozbiłem już kasę ogniotrwałą, aż tu diabli przynieśli jakiegoś urzędnika... Od tego czasu błąkam się po górach i staram się coś zarobić. Bracia Betts ścigają mnie już od ośmiu dni.
— A co się stało z tym urzędnikiem? — zapytał Benson.
— Hm... nie pamiętam — rzekł z obłudnym uśmiechem potworny olbrzym.
— Tak, tak... — rzekł poważnie Benson — O braciach Betts mówiono już nawet w Blossom Range.
— Co?...
— To, co mówię. Wydaje mi się, że chcieli oni wezwać na pomoc przeciwko tobie Buffallo Billa.
— Do stu piorunów! — zawołał z wściekłością Jack Goryl.
— Nie gorączkuj się, lecz posłuchaj mojej rady — rzekł spokojnie Benson. — Mówiłeś, że chcesz sprzedawać te pastylki Utom. Powiadasz, że do tego trzeba mieć whisky. Wszystko więc jest w porządku. Ty masz pastylki, a ja zapasy wódki.
— Gdzie?... — zainteresował się żywo małpolud.
— Niedaleko stąd. Znajduje się tam skrytka wśród skał, w której znajduje się kilkanaście baryłek najprzedniejszej whisky. Żelazny Łuk, wódz Utów jest moim przyjacielem i na moje żądanie przewiezie wodę ognistą do wigwamów swego plemienia. Sprzedamy im to wszystko i przysięgam, że zarobimy więcej w ciągu jednego dnia, niż w kopalni złota przez cały miesiąc. Po za tym jeszcze jedna sprawa. Indianie napiją się mieszaniny whisky i twoich pastylek, wpadną w szał i będą pragnęli krwi. Nic wtedy prostszego jak skierować ich na Buffallo Billa i jego oddział. Uwolnimy się raz na zawsze od tych przeklętych wywiadowców.
— Doskonała myśl — zawołał Jack Goryl. — Indianie oswobodzą mnie jednocześnie od braci Betts.
— Dobrze. W drogę, stary! — zawołał Benson.
Bandyta powstał i w tej samej chwili kula uderzyła w skałę, o kilka centymetrów od jego głowy. Obaj złoczyńcy rzucili się na ziemię, przerażeni i zdumieni, ponieważ nie było słychać huku strzału.
— Automatyczny karabin Billa Bettsa... — mruknął wreszcie Jack Goryl.
Benson wyjrzał ostrożnie z ukrycia i rzekł:
— Za tamtą skałą widzę tylko jakby rodzaj parasola...
— Ten parasol kryje w sobie straszną broń. Znam go dobrze... — odparł Jack.
Benson znów zaryzykował i wyjrzał ostrożnie.
— Nic nie widzę — rzekł po chwili.
— Ten drab chce nas zaskoczyć... — mruknął ponuro małpolud. — Musimy się strzec. Ten łotr występuje w kobiecym przebraniu. Ma on zawsze przykrycie parasola, w którym wmontowany jest automatyczny karabin. Strzela bez huku...
Jack Goryl wychylił się nieco z za skały i wskazując jakąś szarą plamę na skale, rzekł:
— Tam... Widisz?
— To skała...
— Nie, to parasol z karabinem który przedtem wyraźnie widziałeś.
— Do pioruna.... Uciekajmy!...
Potworny olbrzym wytężył wszystkie siły i osłonił kryjówkę potężnym blokiem skalnym.
— Spiesz się... — zawołał półgłosem Benson. — Nie mamy ani chwili do stracenia...
Wreszcie praca była skończona i blok skalny zasłaniał zupełnie obydwóch bandytów. Mogli teraz wycofać się, niezauważeni przez wywiadowców. Jack Goryl rzucił się do ucieczki z taką szybkością, że Benson, na swych krótkich nogach zaledwie mógł za nim nadążyć.
— W którym kierunku biec? — zapytał w biegu olbrzym.
— W stronę tamtego szczytu... — wykrztusił zdyszany Tim Benson.

Bracia Betts

Buffallo Bill i jego towarzysze posuwali się olbrzymim śladem Jacka Goryla, który był łatwy do odnalezienia nawet na kamienistym terenie. W pewnej chwili baron, który rozglądał się pilnie po okolicy, zawołał:
— Patrzcie, chłopcy!... Co to takiego?...
— Nie tak głośno.. — rzekł Buffallo Bill. — Czy widzisz kogoś?
— Tak!...
— Bensona?
— Nie... Nie wiem kto to jest...
— Gdzie go spostrzegłeś?
— Tam... Zniknął za skałami.
— Może to jednak Benson?... — wyraził przypuszczenie Nick Wharton.
— Nie. Jest znacznie wyższy... Ma strasznie długie nogi.
Nick puścił się biegiem w kierunku wskazanym przez barona i po chwili z ust jego wydarł się radosny okrzyk:
— Do stu tysięcy grzechotników!... — Przecież to Jim Betts!