Strona:PL Cecylia Niewiadomska - Za późno.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

nawet rozmawiał z nią niekiedy, gdy czuł, że zasługuje na gderanie: tłumaczył się wtedy jak dziecko, albo usiłował rozbroić ją żartem.
Zosia wzruszała na to ramionami: ją to niecierpliwiło i drażniło, lecz panowała nad sobą. Tylko stawała się sztywna i zamknięta w sobie coraz bardziej. Wiedziała, że nie ma prawa sądzić stryja, że powinna być mu wdzięczną za wszystko, co uczynił dla niej i jej rodzeństwa, ale czyż mogła pozbawić się zmysłów: nie widzieć i nie myśleć? A myśl każda była krytyką. Pocóż ją myśleć nauczono? Myśl więzów nie zna, usta znać powinny; powiedziała to sobie i stawała się coraz bardziej małomówną. Nawet z Manią jak najmniej rozmawiała o stryju, do niego nie odzywała się nigdy: tego nikt od niej przecież nie wymagał, ani stryj, ani rodzeństwo, ani poczucie obowiązku.
Bo o czemżeby z nim mówiła? O książkach, które go zajmowały wyłącznie? Dopierożby spojrzał na nią! Cóż ona o tem wiedzieć i powiedzieć mogła? Chyba gdyby żądała objaśnień, lecz na to nie zdobyłaby się nigdy; miała szkaradną naturę: nie lubiła pytać, wszystkiego dochodziła sama. A jeszcze pytać stryja! Zacząłby pewno od potopu świata, przekonał ją, że nic nie umie... Nie, nie, — ona zresztą nie ma wcale zaufania do jego zapatrywań.
A poza tem o czemże ze stryjem rozmawiać, kiedy on literalnie o życiu nie ma pojęcia: nic nie zna, nic nie widział. Mniej ma doświadczenia pod względem towarzyskich stosunków, zwyczajów, przyjemności od niej, osiemnastoletniej dziewczyny.