Strona:PL Conan-Doyle - Tajemnica Baskerville'ów.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

kropel wódki. Sir Henryk spojrzał na nas przerażonemi oczyma.
— Co to? — szepnął. — Co to takiego?...
— Zabiliśmy złego ducha rodu Baskervillów. Już nie ożyje!... — zawołał Holmes.
U stóp naszych leżało olbrzymia psisko, wielkości młodej lwicy; był to mieszaniec wyżła i brytana. Zagasłe oczy świeciły jeszcze, zakrwawiony pysk ział ogniem.
Powiodłem ręką po łbie kudłatym — moje palce zabłysły w ciemności...
— Fosfor! — rzekłem.
— Szatański pomysł! — mówił Holmes, nachylając się nad martwem zwierzem. — Przepraszam cię najmocniej, sir Henryku, że musiałem cię narazić na taki przestrach. Domyślałem się, że wypuszczą psa, ale nie sądziłem, że go wpierw posmarują siarką, aby wydawał się piekielnym potworem...
— Ocaliłeś mi pan życie!
— Wystawiając je na niebezpieczeństwo. Czy możesz pan wstać o własnej sile?
— Dajcie mi jeszcze wódki. Tak! A teraz podtrzymajcie mnie chwilkę, bo jeszcze drżą mi nogi. Co pan teraz rozkaże?
— Przedewszystkiem musisz pan odpocząć. Jeżeli poczekasz tu na nas, odprowadzimy pana do domu.
Sir Henryk był jeszcze blady i nie mógł utrzymać się na nogach. Posadziliśmy go na kamieniu.
— A teraz do dzieła — mówił Holmes. — Każda chwila jest droga. Mamy już dowód zbrodni, chodzi jeszcze o schwytanie zbrodniarza.
Zostawiliśmy sir Henryka i podążyliśmy ku domowi Stapletona.