Tylko dymią na wzgórzach armaty,
i spocone wracają do koszar.
W tumach modły wznoszą dziękczynne:
— Quod peractum’st — jako być musi.
Nikt za ciebie nie żądał innych
komunikatów — Chrystusie.
Czyich uszu doleciał, gdzie dobiegł,
krzyk o odsiecz, wołanie — Ratunku!
Nie w tym świecie, nie w tej Europie
żądać tobie uczciwych rachunków.
Wrzask bezmyślnych, ulicznych awantur
cieniem ciężkim na młodość nam spadł...
Żydzi bici przez tłum korporantów,
oto — naszych dwadzieścia lat.
Księżyc miedzią brzęczy, gdy wchodzi
w miasto, w bezsens kolorowych flag.
Bezrobotni kładą się powodzią
pod karabinów maszynowych takt.
— | — | — | — | — | — | — | — | — |
Tylko ciszą z kasztanów wiało,
kiedy wojsko szło ulicy środkiem,
gdy na lufy i hełmy, nieśmiało
wiatr rozrzucał płatków ulotki.
Lecą płatki kasztanów, akacyj,
woń żołnierze wciągają w płuca...
Nie przeczuwa nikt — agitacji,
że to prawie — już — rewolucja.
Ulicami mgły rude opary
wsiąkają podstępnie jak gaz...