Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/204

Ta strona została przepisana.

...Z dnia na dzień, pod wpływem łagodności i cierpliwości Lidya nabierała coraz więcej ochoty do życia, pozwalała się pielęgnować, jakkolwiek cień posępny pozostał w głębi jej cudnych oczu i upierała się mówić „pani“ do tej, która nigdy już nie nazywała jej inaczej, tylko „moja córko.“ Zwłaszcza buntowała się przeciw upokarzającej myśli o przebaczeniu, i, by pokonać jej opór, trzeba było powrotu pana Aleksandra, przysłanego przez tych ludzi z Grosbourga, dla uregulowania „kosztów zerwania.“
Chora słyszała ze swego pokoju wyniosły i oburzony ton, jakim pani Fénigan odprawiła złowrogiego wysłańca i zalecała mu, aby copredzej zwrócił pieniądze księżnej. „Bo jakkolwiek jest bogatą i skąpą, nie będzie miała nigdy dosyć tych marnych pieniędzy, by okupić szaleństwa i zbrodnie swego syna.“ Czując się pod taką opieką i tak pomszczoną, Lidya, wzruszona do głębi, gdy teściowa powróciła do jej pokoju, wyciągnęła do niej ręce, płacząc: „Dziękuję ci, moja matko.“ Ten wyraz „matko,“ który zdecydowała się wymówić, nawiązał zgodę. Była to już między niemi tylko kwestya czasu, starań, a pani Fénigan z każdym dniem stawała się czulsza, przekonywając się, że Lidya popełniła błąd jedynie pod wpływem buntu i pragnienia niezależności, że było to oszołomienie natury, która, stworzona do wolnego powietrza i przestrzeni, mniemała, że jest zamknięta, uwięziona. Serce takie prawe, takie tkliwe jak jej, mogło zachować o takim okrutnym i zimnym chłopcu, jak Karolek, tylko wstrętne wspomnienie. Nie ma się co obawiać z tej strony ani żalu, ani recydywy; ale myśl podjęcia nanowo normal-