Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/294

Ta strona została przepisana.

stwa Ryszarda, dla honoru domu powinna stawić czoło niedyskretnym odwiedzinom tych „wszystkich osób“. Czemże jest ta drobna ofiara miłości własnej wobec tego, na co Ryszard odważył się dla niej?
W miarę jak odzywał się odgłos dzwonka przy bramie, pani Fénigan, która z głębi winnicy poznawała swoich gości, wymieniała ich synowi: To brek z Chateau-Frayé... ato Żydóweczki z Mérogis... stanowczo moje drogie dziecko, żona twoja dobrze robi, że ich wszystkich przyjmuje... Gdyby się wymówiła dzisiaj od wizyt, Bóg wie, coby ci wszyscy ludzie mogli pomyśleć i przypuszczać.
— I cóż mogliby sądzić? — pyta Ryszard pocichu matki.
Chcąc być sam na sam, schronili się do ostatniej alei, między rabaty goździków i lewkonii o rozmaitych odcieniach, o woni pieprzu i kadzidła.
— Czy to można wiedzieć? — odpowiada; — że ta śmierć księcia wzrusza bardzo Lidyę, że się ukrywa, by tego nie pokazać po sobie... świat jest taki zły!
Ryszard oddycha swobodniej, jakgdyby się spodziewał przypuszczeń stokroć straszniejszych. Matka mówi dalej:
— Jakkolwiek okrutnym i przedwczesnym jest ten zgon, przypuścić, że mógłby wycisnąć jedną łzę naszej ukochanej Lidyi, może tylko ten, kto nie zna jej dumnej natury... Przedewszystkiem ona nigdy nie kochała tego Charlexisa... a tyle nikczemności, tyle okrucieńśtwa zrodziło w niej w końcu nienawiść, potrzebę zemsty... Przypominam ją sobie w Quiberon, maja-