Strona:PL Daudet - Nowele z czasów oblężenia Paryża.pdf/170

Ta strona została przepisana.

Cisnąłem prędko Prusaka pod warsztat, przykryłem go wszystkiem, co tylko mogłem znaleźć: deskami, trocinami, wiórami i pobiegłem po małego na górę.
— Chodź!
— Ojcze, co się stało?... czegoś taki blady?
— Chodź! chodź!
Powiadam wam, że kozacy mogliby mnie w tej chwili potrącać, przewracać, nie opierałbym się wcale. Zdawało mi się ciągle, że idą, że krzyczą na nas. Raz usłyszałem tentent nadbiegającego galopem konia: myślałem, że upadnę z przerażenia. Ale za mostami zacząłem trochę przychodzić do siebie. W Saint Denis zebrało się dużo ludzi. Nie było obawy, ażeby nas złapali w takim natłoku.
Teraz znowu zacząłem myśleć o naszym baraku. Prusacy, znalazłszy tam swego towarzysza zabitego, przez zemstę zdolni byli wszystko spalić, nie mówiąc o tem, że rybak Jaequot, jako jedyny Francuz, który pozostał w okolicy, może mieć grube przykrości od nich za tego trupa w bliskiem sąsiedztwie z jego domem. Doprawdy! nie wypadało ratować się z biedy w podobny sposób.
Powinienem był uprzątnąć go gdzieś przynajmniej. W miarę, jak zbliżaliśmy się do Paryża, tem więcej myśl ta mię dręczyła. Poprostu wstyd mi było, żem zostaw ł Prusaka w piwnicy.
Kiedyśmy doszli do okopów, nie wytrzymałem już i powiedziałem do malca:
— Idź do domu, mały! ja muszę jeszcze wstąpić do gospody w Saint Denis.
Ucałowałem go i zawróciłem się na miejscu. Serce biło mi porządnie! Ale to mniejsza! czułem się spokojniejszym, bo dziecka ze mną nie było.