Strona:PL Daudet - Nowele z czasów oblężenia Paryża.pdf/172

Ta strona została przepisana.

Co chwila oczekiwałem, że się drzwi otworzą i że Prusacy wejdą do piwnicy. Wziąłem szablę nieboszczyka i siedziałem nie poruszając się, i powtarzając sobie w duchu:
— Jeżeli wymkniesz się ztąd szczęśliwie, mój kochany, postawisz wspaniałą świecę świętemu Janowi Chrzcicielowi w Belleville.
W końcu, nawoławszy się napróżno Hoffmana, moi lokatorowie weszli do domu. Słyszałem człapanie ich dużych butów po schodach, a za chwilę cały barak chrapał, jakby jaki wiejski zegar wieżowy. Na to tylko czekałem, ażeby wyjść z kryjówki.
Urwisty brzeg rzeki był zupełnie pusty, światła we wszystkich domach pogaszone. Dobra sprawa! Wracam prędko do piwnicy, wyciągam mego Hoffmana z pod warsztatu, stawiam go, przerzucam sobie przez plecy, jak posłaniec torbę... Ależ ciężki był rozbójnik!... Przytem jeszcze obawa, naczczo od samego rana. Myślałem, że nie będę miał siły dojść. Na samym środku wybrzeża, wydało mi się, że ktoś za mną idzie. Oglądam się — niema nikogo.
To księżyc wschodził...
Idąc, powtarzałem sobie:
— Uważaj, lada chwila warta będzie strzelać!
Dla dopełnienia przyjemności okazało się, że woda w Sekwanie była bardzo niska. Jeżeli rzucę go tuż na brzegu, ugrzęźnie i będzie leżał jak w misce... Schodzę do rzeki... idę coraz dalej... wody ani znaku... Dłużej nie mogłem już wytrzymać... Zdawało mi się, że mam wszystkie członki połamane. W końcu, sądząc, że już odszedłem dość daleko, rzucam mój pakunek... Masz tobie!