Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/337

Ta strona została skorygowana.

Joachim Touret wysiadł z powozu, okrążył mur otaczający fermę i wszedł na wąską spadzistą cięzkę, wiodącą do drogi przy stawie. Następnie opuścił ją i uszedłszy paręset kroków przez las, wszedł na drogę równoległą do tej, która prowadziła do Montgrésin. Doszedł do miejsca gdzie stał wyprawiony naprzód powóz, i w którym siedział jego podwładny, następnie zwrócił się na zwiady ku Montgrésin, idąc między drzewami niedaleko od drogi.
Chociaż był to listopad, słońce przygrzewało mocno, sinawa mgła otaczała las i przyległe pola, a duszące i przesycone elektrycznością powietrze, zapowiadały na wieczór burzę.
Joachim, postępując ciągle w kierunku Montgrésin, od czasu do czasu zdejmował kapelusz i ocierał pot z czoła. Spojrzał na zegarek, który wskazywał trzecią bez kilku minut.
— Do licha! — mówił do siebie — jeśli nie pójdzie dzisiaj do fermy dla zobaczenia swego dzieciaka, to cały mój plan spełznie na niczem. Trzeba będzie jutro rozpoczynać na nowo.
Zaledwie domawiał tych słów, gdy przez krzaki na wpół ogołocone z liści dostrzegł Teresę.
— Zawcześnie zaczynałem wątpić — pomyślał, uśmiechając się — oto i nasza panienka... więc wszystko dobrze.