Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/482

Ta strona została skorygowana.

łeś powiedzieć jej dzień dobry, ja ci ją tu przyprowadzę.
— Jak dawno jej nienawidziałaś?
— Godzinę może, lub trochę więcej...
Rene wstał i udał się do pani de Lorbac, którą przyzwyczaił się nazywać matką, i którą jak matkę traktował.
Teresa podniosła się drżąca.
— Kto tam? — zapytała głosem niepewnym, jak gdyby się spodziewała nowego nieszczęścia.
— Otwórz mi mateczko, to ja Rene... Muszę cię widzieć natychmiast...
Drzwi się otworzyły.

VII.

Panią de Lorbac i jej matkę uderzyła zmiana rysów Renego i bladość jego twarzy, nie miały jednak czasu zapytać o przyczynę.
— Gdzie jest Róża? — zawołał.
Obie kobiety zadrżały.
Teresa nie mogła wymówić ani jednego wyrazu, czuł, iż jakaś ręka żelazna ściska jej gardło.
— Więcej przytomna i bardziej panująca nad sobą pani Daumont odpowiedziała, nie bez wahania jednak.
— Róża musi być w salonie, lub też w swoim pokoju...
— Niema jej ani w jednym ani w drugim.