Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/117

Ta strona została skorygowana.

— Nie boję się was — zawołał Mc. Murdo. — Nazywam się Jan Mc. Murdo. Znajdziecie mnie w każdej chwili u Jakóba Shaftera, na Sheridan Street w Vernissie. Nie mam zamiaru ukrywać sieę przed wami. Czy w dzień, czy w nocy, spojrzę wam w twarze. O tem możecie być przekonani.
Miedzy górnikami, obserwującymi śmiałe zachowanie się przybysza, rozległ się szmer podziwu i sympatji. Dwaj policjanci wzruszyli ramionami i zaczęli znów z sobą rozmawiać.
W kilka minut później pociąg zajechał na źle oświetloną stację. Wszyscy zaczęli wysiadać, gdyż Vernissa była największą osadą na tej linji. Mc. Murdo podniósł swoją skórzaną podręczną walizkę i miał zniknąć w ciemności, kiedy zaczepił go jeden z górników.
— Daję słowo, towarzyszu, umiecie przemawiać do tej bandy — rzekł głosem pełnym uznania. — Serce radowało się, kiedy was słuchałem. Wezmę waszą walizkę i pokażę wam drogę. Przechodzę koło Shaftera w drodze do domu.
Kiedy schodzili z platformy, pożegnał ich znów przyjemny „Dobranoc“ z ust innych górników. Jeszcze przed wejściem do Vernissy niespokojny Mc. Murdo zdobył sobie uznanie w tem mieście.
Okolica jego budziła grozę, ale samo miasto wywoływało jeszcze przykrzejsze wrażenie. Długa dolina miała przynajmniej coś z groźnej wielkości w swoich potężnych ogniskach i chmurach unoszącego się ku niebu dymu, podczas gdy o sile i przedsiębiorczości człowieka świadczyły monumentalne wzgórza, spiętrzone obok potwornych dołów. Ale miasto utrzymywało się wyłącznie na poziomie