Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/158

Ta strona została przepisana.

Moris zbladł śmiertelnie i upadł na krzesło, jak by nie mogąc utrzymać się na nogach. Podniósł drżącą rękę szklankę i wychylił ją, zanim zdobył się na odpowiedź.
— Przepraszam cię, czcigodny mistrzu i przepraszam wszystkich braci w Loży, jeśli powiedziałem więcej, niż było trzeba. Jestem wiernym członkiem — wiecie to wszyscy i jedynie trwoga o Lożę każe mi mówić w ten sposób. Ale ufam bardziej twojemu sądowi, niż mojemu czcigodny Mistrzu i przyrzekam, że cię już więcej nigdy nie dotknę.
Rysy mistrza wypogodziły się na te pełne pokory słowa.
— Bardzo dobrze. Bracie Morris. Mnie samemu jest przykro, że musiałem ci dać naukę, ale jak długo jestem przewodniczącym, w Loży będzie panować jedność w słowach i w czynie. Chcę jednak zaznaczyć... że gdyby Sanger dosłał to, na co w zupełności zasługuje, ściągnęlibyśmy na siebie ciężki kłopot. Ci redaktorzy zawsze się popierają i wszystkie gazety w Stanach zaczęłyby wołać o policję i wojsko. Ale możecie mu dać porządną nauczkę. Może ty się tem zajmiesz, Bracie Baldwinie?
— Bardzo chętnie! — rzekł młody człowiek z pośpiechem.
— Wielu ludzi ci potrzeba?
— Pół tuzina i dwóch do pilnowania drzwi. Pójdziesz ty, Gower, ty, Mansel, ty, Scanlan i dwaj Willaby.
— Przyrzekłem nowemu bratu, że pójdzie również — rzekł przewodniczący.
Ted Baldwin spojrzał na Mac Murdo wzrokiem, który wskazywał, że nie zapomniał i nie przebaczył.