Strona:PL Doyle - Mistrz z Krocksley.pdf/59

Ta strona została skorygowana.

— Piękna pogoda! Najbardziej sprzyjająca sprawie, nieprawdaż?
— Rzeczywiście, pogodę mamy piękną — zgodził się Monthomeri.
Rzeźnik Ermitedż, który słyszał tę pogawędkę, ucieszył się w duchu i oznajmił, zwracając się do obecnych:
— Wiecie, najbardziej mi się, podoba wzajemna życzliwość. Ach, jacy to dobrzy ludzie! Ludzie przedniego gatunku! Jakie mięśnie! Jakie kości! A przytem — żadnej urazy do siebie nie mają!
Mistrz skinął głową i potwierdził:
— Niech mu Pan Bóg daruje, jeżeli mnie utrąci!
— A jeżeli ty go utrącisz, to niech mu Bóg dopomoże! — wtrąciła kobieta.
Mistrz rozgniewał się:
— Trzymaj, dziewczyno, język za zębami — ryknął straszliwym głosem — cóżeś za jedna, żeby się tu wtrącać? A może chcesz, żebym ja ci przejechał pięścią po mordzie?
Tej groźby widocznie kobieta nie ulękła się, bo powiedziała z uśmiechem:
— Najmilejszy mój, i bezemnie pracę masz dużą, nasamprzód rozpraw się z tym oto uczonym, a później, zabierzesz się do mnie.