Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 1.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

zabłysło na chwilę światło, ale zaraz znikło. Rychło potem uczuliśmy silny zapach palącej się oliwy i rozgrzanej blachy. Ktoś zapalił w sąsiednim pokoju ślepą latarnię. Usłyszałem lekki szmer jakby się ktoś poruszył, a potem wszystko jeszcze bardziej ucichło, chociaż odór wzrósł więcej. Przez pół godziny wytężałem daremnie ucho. Potem nagle dał się słyszeć inny głos — bardzo cichy, łagodny, podobny do tego, jaki wydaje para uchodząca z kotła małym otworem, ale ustawicznie. W tej chwili, gdy to doszło do naszych uszu, Holmes zeskoczył z łóżka, zapalił zapałkę i z wściekłością trzasnął laską po taśmie od dzwonka.
— Widzisz to, Watsonie? wrzasnął, widzisz to?
Ale ja nic nie widziałem. W chwili gdy Holmes zapalił światło, usłyszałem cichy wyraźny świst, ale nagły blask olśnił tak moje znużone oczy, że nie mógłbym powiedzieć, w co mój przyjaciel uderzył z taką wściekłością. Zobaczyłem jednak, że twarz jego była śmiertelnie blada i pełna zgrozy i obrzydzenia.
Holmes przestał bić i wpatrywał się w wentylator, gdy nagle przedarł ciszę nocną najstraszniejszy ryk, jaki kiedy słyszałem. Wzmagał się bardziej i bardziej, ochrypłe wycie boleści, trwogi i złości, wszystko zmieszane razem