Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 1.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

a kiedy wszedłem na kurytarz, usłyszałem z góry głosy. Wchodząc do pokoju, zastałem Holmesa prowadzącego ożywioną rozmowę z dwoma ludźmi; w jednym z nich poznałem Piotra Jonesa, agenta policyjnego, a drugi był wysokim, chudym mężczyzną o posępnej twarzy, lśniącym kapeluszu i obcisłym surducie.
— Ha! partya nasza jest w komplecie, powiedział Holmes, zapinając jasny żakiet i zdejmując ciężki bykowiec z szaragów. Zdaje mi się, że znasz, Watsonie, Mr. Jonesa ze Scotland-yardu? Pozwól mi niech przedstawię ciebie Mr. Merryweatherowi, który ma nam towarzyszyć w dzisiejszej nocnej wyprawie.
— Widzi pan, doktorze, polujemy znowu razem, mówił Jones, jak zwykle. Nasz przyjaciel jest podziwienia godnym człowiekiem w tropieniu zwierzyny. Czego mu potrzeba, to starego psa, aby mu pomagał w upolowaniu jej.
— Spodziewam się, że zdobyczą naszego polowania nie będzie może tylko dzika gęś, zauważył ponuro Mr. Merryweather.
— Może pan zupełnie zaufać Mr. Holmesowi, rzekł agent policyjny dumnie. Ma on swoje specyalne metody, które żeby się nie obraził, gdy się tak wyrażę, są trochę za teoretyczne i zbyt fantastyczne, ale jest on uro-