Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/462

Ta strona została przepisana.

pieczna i miło mi będzie mieć z sobą straż podobną.
Na ten żart Fracasso przestał ścigać Benvenuta i poszedł za Prokopem.
— Jesteśmy szaleńcy Ferrancie — rzekł Maledent... alboż to złotnik...
— Tak, tak, to on nie kto inny — zawołał Ferrant, dostrzegłszy w tej chwili naładowaną kobiałkę pod pachą Benvenuta, któremu poła płaszcza odwinęła się w skutku szybkiego poruszenia.
Lecz już było za późno. Pałac Nesle był o piędziesiąt kroków zaledwie i Benvenuto swym donośnym głosem, dźwięczniejszym w ciszy nocnej zaczął wołać: „Na pomoc! towarzysze moi, to ja.” Fracasso wtedy chciał powrócić na pole walki i Prokop również śpieszył do Ferranta i Maledenta nacierających na Benvenuta.
Robotnicy czekali na pana swego, i na pierwsze wezwanie, drzwi pałacu Nesle otworzyły się i olbrzymi Herman, mały Jaś, Szymon mańkut i Jakób Aubry wypadli uzbrojeni dzidami.
Na ten widok zbójcy uciekać zaczęli.
— Poczekajcie moi mili! — wołał za nimi Benvenuto — czy nie odprowadzicie mnie do samego domu przynajmniej? O! fuszery, nie umieli odebrać we czterech jednemu człowiekowi tysiąc talarów złotych.