Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/404

Ta strona została przepisana.

wił siebie i rodzinę aż do przyszłego targu, nie pyta o nie więcéj, nie pragnie nic więcéj, niema już wyższéj ambicyi.
Albowiem nie nędza ciała, ale poniżenie serca nagmając czoło człowieka ku ziemi, ściera z niego bozkie piętno, którem sam Twórca to czoło nacechował.
Ludzie ci po większéj części przechodzili nie zatrzymując się, niepatrząc na nas, i rzec można nie widząc nas prawie; niektórzy zagadnięci przez naszego janczara przystawali, a Giraud i Boulanger, korzystając ze sposobności, przenosili ich do swoich albumów. Kilku postrzegłszy że im porywano ich wyobrażenie, rozgniewani, mrucząc odchodzili.
Inni, a w ogólności młodzi, zatrzymywali się, i widząc się przeniesionymi na papier, wybuchali głośnym śmiechem.
Czterech czy pięciu z pomiędzy wszystkich uzbrojeni byli w liche strzelby. Innéj broni nie widziałem przy nich.
Na przeciwlegléj stronie zatoki, karawany wielblądów i mułów, w naszych oczach wyglądające jak roje wielkich mrówek sznurem ciągnących się, wchodziły do Tangeru.
Sieć dwa razy na brzeg wydobyto; połów jakkolwiek niezupełnie lichy, nie obiecywał jednak żadnéj nadzwyczajności:
Pozostawiwszy więc naszych majtków zapuszczających sieć po raz trzeci, Boulanger’a i Giraud’a szkicujących do syta, ja, Maquet i Vial poszliśmy szukać szczęścia w polowaniu.
Paweł udał się z nami jako tłomacz.
Od rana już, przekonałem się z radością iż Chevet, zalecając mi go, w tym przynajmniéj względzie nieoszukał mię i że to był prawdziwy arab, gdyż oprócz małéj różnicy w wymawianiu, cechującéj dwa oddzielne narzecza, rozumieli go doskonale wszyscy do których przemawiał. |
Po godzinie polowania i zabiciu kilku siewek oraz bekasów, | ujrzeliśmy powiewającą na wielkim maszcie Szybkiego banderę, która nas przyzywała.