Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/408

Ta strona została przepisana.

Dwudziestu arabskich tragarzy pracowało na wybrzeżu nad rozbieraniem starego statku.
W pośród nich stał, widocznie oczekując naszéj łodzi, jakiś człowiek średniego wzrostu, mający lat trzydzieści pięć do czterdziestu, cery bladéj, rysów wybitnych, oka żywego i pojętnego; włosy miał krótko strzyżone, przykryte czarną czapeczką, ubrany był w długi takiegoż koloru surdut, na biodrach ściśnięty jedwabną szarfą z powodu starości swojéj wypłowiałą, ale niegdyś niezawodnie przepyszną.
Podał nam rękę i pomógł wyskoczyć z łodzi na brzeg.
A gdyśmy już byli na lądzie, przybierając minę zwierzchnika, którą nam obecnym usprawiedliwił życzliwy uśmiech pana Florat, wyprzedził nawet naszego janczara i postępował na czele całéj kulumny wołając:
— Na bok! na bok!
Marokański odwach obok którego przechodziliśmy, widząc nas w towarzystwie janczara i biorąc za ludzi znakomitych, sprezentował broń przed nami.
Weszliśmy na bulwark i pojęliśmy wtedy widziane wczoraj ewolucye z latarnią morską.
Tanger ma to przekonanie że jest wojennem miastem, i dla tego ma coś podobnego do murów i coś nakształt krytéj drogi; szkoda tylko że te mury walą się, a kryta droga jest zupełnie odkryta.
W końcu bulwarku otwiera się brama, nizka, wązka, zbudowana w kształcie szerokiéj arkady, tej bramy pilnuje obdarty żołnierz, zbrojny w strzelbę ze złotemi ozdobami u lufy a kolbą słoniową kością wykładaną.
Wspomniona brama prowadzi na ulicę wązką, pełną wybojów, objętą domami wapnem bielonemi i niemającemi innych otworów prócz drzwi na ulicę wiodących.
Gdzie niegdzie, w samym środku takich domów urządzona