Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/446

Ta strona została przepisana.

To światło które drgając postępowało, rozwidniało każde drzwi napełnione osłoniętemi kobietami, każdą uliczkę zawaloną długiemi widmami których całuny tylko widzieć można było, kiedy tymczasem po terrassach, przebiegał nakształt błędnych cieniów inny orszak powietrzny, przeskakując z domu na dom i po dachach dążąc za ową hałaśliwą i jaskrawą processyą, która zdawała się pędzić przed sobą, pociągać za sobą i budzie obok siebie całą ludność Tangeru.
Nigdy w życiu niewidziałem nic bardziej fantastycznego, i całe życie pamiętać będę te grupy białych widm, w pośród których błyszczały perłowe stroje i złote kaftaniki żydówek. Całe życie pamiętać będę kwadratowe okienka, z których wyzierały głowy; całe życie pamiętać będę nocne upiory w pół świetle przeskakujące z dachu na dach i zatrzymujące się dopiero wtedy gdy poprzeczna uliczka tamowała im drogę, a nawet i w ówczas w głuchym poskoku przebywające ją, jakby ciekawość użyczała im głuchych skrzydeł nietoperzów.
Prawie po całogodzinnym pochodzie przybyliśmy nakoniec do domu pana młodego, gdzie weszliśmy zawsze pod zasłoną naszych janczarów.
Byłem w pierwszym rzędzie tych co szli cofając się, tuż zaraz za niosącym pochodnię i między dwoma janczarami, którzy mimo uwag moich jakich wcale niepojmowali, bili na lewo i prawo, a podnosząc kamienie ciskali niemi na tych których z bliska uderzyć nie mogli, pod ich zasłoną idąc ani się nie potknąłem, ani też nikt mię nie dotknął.
Pan młody stał pod ścianą, nieruchomy, ze spuszczonym wzrokiem, podobny do posągu kamiennego, obowiązanego pilnować drzwi.
Ubrany był czarno, głowę miał goloną, nosił wąziutkie faworyty, które zaczynały się od ucha i przechodziły pod szyją.