Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/573

Ta strona została przepisana.

— Ah! rzekł, czy chcesz pan abym cię przedstawił Szejkowi Medin.
— Co to za jeden ten Szeik Medin?
— Jest to szeik miasta, coś nakształt prefekta policyi miejscowy Delessert.
— I owszem! chcę, prefekt policyi tureckiego miasta, to piękna znajomość.
— No to wejdźmy, jesteśmy właśnie naprzeciw jego trybunału.
Weszliśmy we drzwi jakiejś stajni i postrzegliśmy wspaniałego siedmdziesięcio-pięcio lub ośmdziesięcioletniego starca siedzącego na nogach na kamienném wzniesieniu, pokrytem matami; w ręku trzymał długą fajkę, a przez bałwany dymu, lekko parą przyćmionego, widać było jego przepyszną głowę, któréj długa biała broda stanowiła sprzeczność z czarnemi jak aksamit oczami zdającemi się należeć do trzydziesto-letniego człowieka.
Laporte wytłómaczył mu powód naszych odwiedzin, i co dosyć było trudném, usiłował mu dać do zrozumienia, iż jestem uczony, ponieważ wyraz Taleb, jak już namieniłem, daje turkowi wyobrażenie jedynie o człowieku który zatknąwszy kałamarz u pasa zamiast sztyletu, po kawiarniach opowiada rozmaite powieści.
Szeik Medin przyjął nas łaskawie: położył rękę na piersiach, ukłonił się, oświadczył iż mię widzi z przyjemnością, kazał podać fajki i kawę, poczém paliliśmy i pili.
Gdybym we Francyi przez trzy dni tylko palił tyle naszego żołnierskiego tytoniu i wypił tyle kawy z cykoryą, ile w Afryce wypaliłem i wypiłem przez trzy miesiące, pewno umarłbym na trzeci dzień.
Rozmawialiśmy o spokojności miasta Tunis, bo Tunis jeżeli wierzyć należy jego Szeikowi Medin, jest to anioł łago-