Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/320

Ta strona została przepisana.

spełniając swa funkcje równocześnie ze swym towarzyszem, szepnął margrabiemu do ucha:
— Czy chcesz pan być ocalonym? Czas jeszcze.
Ofiara ta sprowadziła uśmiech na usta Favrasa, przypominając mu wielkość jego misji.
Lekko potrząsnął głową na znak zaprzeczenia.
Łoże stało przygotowane. Rozciągnięto na niem skazanego.
Oprawca podszedł z pełnym fartuchem klinów dębowych i obcęgami w reku.
Favras podał sam temu człowiekowi nogę zgrabna, obuta w trzewik o czerwonym obcasie i w pończochę jedwabna.
Ale wtedy woźny podniósł rękę.
— Dosyć! — rzekł — sąd uwalnia skazanego od tortury.
— O! wyrzekł Favras — widać sąd obawia się, ażebym nie mówił; ale niemniej dziękuję mu za to. Będę szedł na szubienice przynajmniej zdrowemi nogami, a to coś znaczy; teraz, panowie, jestem do waszego rozporządzenia.
— Masz pan przebyć godzinę w tej sali — odparł woźny.
— To nie bardzo wesołe, ale ciekawe — rzekł Favras.
I zaczął obchodzić salę, przeglądając jedne po drugich wszystkie te ohydne narzędzia, podobne do kolosalnych pająków żelaznych, do olbrzymich skorpionów.
Czuć było, że na rozkaz złowrogiego głosu, wszystko to się ożywia, nabiera ruchu i gryzie okrutnie.
Favras zatrzymał się przed każdem narzędziem, pytając o jego nazwę.
Ta zimna krew zdziwiła nareszcie samych oprawców, ludzi, jak wiemy, do zdziwienia niełatwych.
— W jakim celu czynisz pan te wszystkie zapytania? — napytał jeden z nich Favrasa.
Spojrzał na niego z tą miną szydersko poufalą, właściwą szlachcie.
— Panie — rzekł doń — być może, iż spotkam szatana na drodze, która mam przebyć, i nie mam nic przeciw temu. ażeby zjednać sobie jego przyjaźń, wskazując mu do męczenia swych potępieńców machiny, których nie zna.