Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1612

Ta strona została przepisana.

Król się zatrzymał.
— Zapewne żądasz czego ode mnie?
— Ja, Najjaśniejszy Panie, czegóżby?
— Czegóż mnie więc prześladujesz nieustannie swą obecnością do licha, widzę to przecież dobrze.
— To, Najjaśniejszy Panie, z miłości i poważania.
— Udajesz, jakbyś mnie nie rozumiał, a doskonale mnie rozumiesz. Otóż ja, ja panie marszałku, wiedzże o tem, nie mam ci nic dopowiedzenia.
— Nic, Najjaśniejszy Panie?
— Nic a nic zgoła.
Richelieu uzbroił się w obojętność i cierpliwość.
— Najjaśniejszy Panie — rzekł — było to zawsze moim punktem honoru, abym mógł sobie wobec Boga i sumienia przyznać, iż moje przywiązanie do Waszej królewskiej Mości jest zupełnie bezinteresowne. To też zazdrośni nigdy nie będą mogli powiedzieć, że Król mnie czemś obdarzył. Na tym punkcie opinja moja jest na szczęście ustaloną.
— Mój książę, jeśli masz jakie żądanie, to mów otwarcie, ale prędko.
— Najjaśniejszy Panie, ja nic, zupełnie nic nie żądam dla siebie, chcę tylko błagać Waszą Królewską Mość...
— O co?
— Aby przypuścił do podziękowania.
— Kogóż?
— Kogoś, kto bardzo się czuje obowiązanym względem Waszej królewskiej Mości.
— Kogóż, nareszcie?
— Kogoś, którego Wasza Królewska Mość wielce zaszczyciła!.. Ach, bo kto raz dostąpił honoru, że siedział z Waszą Królewską Mością u stołu, zakosztował tej rozmowy tak subtelnej, tej wesołości, tak zachwycającej, która czyni z Waszej Królewskiej Mości boskiego towarzysza, ten nie zapomina tego nigdy, a tak się szybko przyzwyczaja do takich chwil słodkich i drogich....