Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1847

Ta strona została przepisana.

cił, bo byt niespokojny o zdrowie dziecka, no i zabrał je z sobą... a wszak mówił mi o tem.
— Uspokajasz mnie...
— Mój Boże! wszak to nic nadzwyczajnego.
— Więc ja tu nie mam nic do roboty — odezwała się mamka.
— Prawda... Doktór czeka cię u siebie
— Tak?
Małgorzata spała tak mocno, że nie słyszała, co do niej mówił doktór... a może doktór nic nawet nie mówił.
Andrea uspokoiła się nieco.
Filip oddalił mamkę i służącą.
Andrea usypiała.
Młodzieniec, korzystając z tego, wziął lampę z gabinetu i wyszedł do przedpokoju: drzwi do ogrodu stały otworem, a na śniegu ujrzał ślady nóg.
— Boże wielki! kroki męskie!... Skradziono dziecko... Nieszczęście!