Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1867

Ta strona została przepisana.

— I pan sądzisz, iż matka opuści pana i dziecko?
— Andrea zgodzi się na wszystko, co zechcę, zresztą mówiłem jej o obietnicy delfinowej, więc już nie zmieni poprzedniego zamiaru.
— Wróćmy teraz do biednej matki — rzekł doktór.
Andrea spała cicho.
Pierwsze jej pytanie zaspokoił doktór z wesołą miną, powtórzył słowo w słowo zmyślenie Filipa.
Młoda kobieta, uspokojona, prędko wracała do zdrowia i po dziesięciu dniach wstała z łóżka.
Tego samego dnia Filip powrócił z Taverney.
Doktór znajdował się właśnie u Andrei.
Korzystając z nieobecności Andrei, która przechadzała się w cieplarni, doktór przybiegł do Filipa.
— I cóż? — zapytał ciekawie.
Młodzieniec miał tak zrozpaczoną minę, że doktór odgadł nieszczęście.
— Ojciec ma febrę z gorączką i leży w łóżku — odrzekł Filip — myślałem, że to tylko udana choroba, nie zważałem więc wcale, nalegałem, groziłem. Pan de Taverney przysiągł mi na Chrystusa, iż nie wie o niczem.
— Zatem nie wiemy nic.
— Nic.
— Przekonany pan jesteś o prawdzie słów barona?
— Prawie.