Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1885

Ta strona została przepisana.

— Przeciw obrazie, niewdzięczności!
— Jeszcze raz, Gilbercie — zawołał Filip, z pianą na ustach — oddasz?
— Nie.
— Strzeż się!
— Nie oddam.
— Nie chcę cię zabić; zabij mnie, brata Andrei... Będzie to o jedną zbrodnię więcej!... No!... bierz pistolet, ja mam drugi.
Młodzieniec stał nieporuszony.
— Nie chcę pojedynku — wyrzekł sucho.
— Wolisz, abym cię zabił — krzyknął wściekły Filip.
— Wolę być zabitym przez pana.
— Namyśl się... bo w głowie mi się mąci.
— Namyśliłem się już.
— Pomyśl, że mam zupełne prawo. Bóg mi przebaczy.
— Wiem o tem... zabij mnie pan.
— Pytam się po raz ostatni: chcesz się bić?
— Nie.
— Nie chcesz się bronić?
— Nie.
— Umieraj więc jak nędznik! jak zbój, jak pies.
Filip zmierzył się i strzelił.
Gilbert otworzył ramiona i padł na twarz bez jęku.
Filip jak szalony wybiegł z groty.